Rozważania

Refleksja na temat przedświątecznych korków w Poznaniu

Nadal staram się przyzwyczaić do Poznania i wychodzi mi to średnio. Wiecie - duże, nieprzyjazne miasto z tysiącem pułapek. Ostatnio zaskoczyły mnie przedświąteczne korki. Prawdziwy armagedon. Prawie taki jak w Nowym Targu w każdy czwartek, kiedy odbywa się jarmark i przyjeżdżają Słowacy.

W każdym samochodzie siedzi agresywny debil, tak wkurzający, że czasem człowiek chce wyjść i ręcznie przedstawić prawidłowy punkt widzenia oraz nauczyć go przepisów. Wiadomo, że w większości przypadków są to przyjezdni oraz studenci mający bogatych rodziców. Poznaniacy zamiast samochodami jeżdżą na gapę komunikacją miejską. Jest taniej.

Za darmo

Mam cichą nadzieję, że nie staję się powoli Poznaniakiem. Co prawda, tak jak oni nie chcę jeździć samochodem w takie dni. Boję się, bo korki są tak duże, że nie ma pewności, iż ktoś nie wpadnie na genialny pomysł i nie zacznie w korku pobierać opłat za parkowanie. Tego z całego serca chciałbym uniknąć. Nikt nie lubi rozstawać się ze swoimi pieniędzmi. Ja także, a pobyt w Poznaniu jeszcze wzmocnił tę niechęć. Nie po to zawsze szukam darmowego miejsca do parkowania, uciekam przed kontrolerami, aby płacić za to, że stoję w korku.

Czas spokoju

Dzień przed wigilią ruch maleje a korki znikają. Na ulicach pojawiają się samochody z poznańskimi rejestracjami. Znaczy, że ludność napływowa wyjechała z Poznania i zostali tylko rodowici Poznaniacy. To ostatni dzwonek, aby wskoczyć w samochód i bez korków jechać do domu. Tak się oszukuje system. Albo siebie...